„Śniadanie w futrze” 1936 r. Mereth Oppenheim. zdjęcie z internetu.
|
Jest rok 1936. Na
wystawie surrealistów, młoda 23-letnia dziewczyna pokazuje futrzaną filiżankę,
której André Breton, patron wystawy, nadaje tytuł „Śniadanie w futrze”.
Nawiązań tu sporo, choćby do noweli „Wenus w futrze” Leopolda von
Sacher-Masocha, która to namieszała trochę w świecie psychologów i psychiatrów
pod koniec XIX wieku. (Przy okazji, kilka tygodni temu mogliśmy oglądać w kinie
La Vénus à la fourrure w reżyserii Romana Polańskiego).
Wróćmy jednak do młodej
Mereth Oppenheim, która nie stała się, jak przypuszczano, artystką jednego
dzieła. By dowiedzieć się czym była „Uczta”, zaaranżowana przez nią samą w 1959
roku w Brnie, trzeba sięgnąć po książkę Marii Poprzęckiej „Uczta bogiń”. Nie tylko Mereth Oppenheim jest bohaterką tej
książki. Bohaterką jest przede wszystkim kobieta - artystka. Silna, świadoma
swojego talentu, zdolna do ryzyka i tworząca sztukę. To książka pełna
ciekawostek dotyczących kobiet, które znamy, ale o których niewiele wiemy.
Kim była Julia
Margaret Cameron, i co ją łączyło z Virginią Woolf?
Czyje oko
widnieje na słynnym „Przedmiocie zniszczenia” Man Raya?
Która artystka
odmówiła spotkania z Tomasso Marinettim, twórcą włoskiego futuryzmu, mówiąc: „Ten
jegomość mnie nie interesuje”?
I czego Georgia
O’Keeffe tak często szukała w Nowym Meksyku?
Ta książka to
jest uczta. Dla mnie wyborna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz