Jak napisać o Wojtku
Kurtyce? Jak napisać o tym „niewolniku własnych myśli i wyobrażeń”, żeby było
tak, jak jeszcze nikt nie napisał. Nie wiem. I może przestanę się nad tym
zastanawiać, bo zaczynam popadać w dziwny stan wielu znaków zapytania, którego
nie lubię.
Napisałam wcześniej, że jest mi do niego spośród wszystkich
wspinających się Polaków najbliżej, do jego życiowej filozofii, którą nazywa „Ścieżką
Góry” – czyli sposobie na dochodzenie do ludzkiej mądrości poprzez więź z
przyrodą i wspinanie, oddaniu skale, do tego wszystkiego, co we wspinaczce
najważniejsze. Cenię go jako człowieka, bo wątpi, zastanawia się, walczy ze
swoimi słabościami i natrętnie powracającymi lękami, a to walka najtrudniejsza
i często bezowocna. Cenię go za to, że na arenie górskich rozgłosów pozostaje w
jakiejś dobrej Nicości – bo nie trzeba bywać, żeby być. Zdania nie zmieniłam.
Jego książka „Chiński maharadża”, którą kilka dni temu
ofiarował polskiemu czytelnikowi, cieszy się zadziwiającą popularnością.
„Chiński maharadża” to taka perełka na górskim rynku wydawniczym. Tak mawiają Ci,
którzy już ją przeczytali, lub Ci, którzy dopiero za czytanie się zabiorą.
Słyszę słowa uznania, głosy, że to największe wydarzenie wydawnicze, że tak
długo na głos Wojtka Kurtyki czekaliśmy itp. Ile prawdy jest w tych wszystkich
zachwytach? Czym są podyktowane? Takie zadałam sobie pytanie po skończonej
lekturze. A skoro takie pytanie się pojawiło, oznacza, że coś mnie uwiera, coś
mnie nie przekonało.
Wszystko, za co cenię Wojtka Kurtykę, z czym mi się kojarzy,
gdy słyszę jego nazwisko, jest w tej książce, tyle że zamknięte w jakiś dla
mnie kompletnie niezrozumiały komiczny schemat. Jestem zmuszona przedzierać się
przez ten gąszcz zabawnych historii, by znaleźć to, czego szukam. I jeśli
spojrzeć na nie, jak na dobrą zabawę, to się udało, ale ja nie miałam ochoty na
zabawę.
Miałam drobny epizod związany ze wspinaczką i, mam nadzieję,
jeszcze się nie zakończył. Wiem, co to za uczucie, gdy wznosisz się ponad
siebie samego, ponad własny strach i ludzkie ograniczenie. Wiem też, że „tam,
gdzie doświadczmy jedności, dotyka nas miłość”. To zdanie jak mantra pojawia
się na kartach książki i z tą piękną myślą odkładam ją na półkę i wracam do
wspinania. I za to Autorowi dziękuję.
Na koniec najlepszy fragment „Chińskiego maharadży”:
„Tak właśnie rodzi się
opętanie cyfrą. Dopada każdą szlachetną dyscyplinę: poezję, muzykę i trud
naukowca. Cyfra jest podstępną alfonsicą,
która w zamian za miłość naszego życia podsuwa ponętna kurwę – sławę. Ta dziwka
czyni z nas wygłodzone widma pożądające jedynego ścierwa – uznania i zaszczytu.
Wprawdzie ścierwo-zaszczyt karmi widmo, lecz głodu nie syci. W ten sposób
obsuwamy się w wyścig wygłodzonych szczurów. Zatracamy się w durnym złudzeniu,
że jesteśmy warci tyle, co wyłudzony od świata zaszczyt. Oto poklask, a
poczucie własnej wartości nadyma się. Oto krytyka, a zraniona duma gorliwie
szuka imponującej cyfry i kombinuje, jak korzystnie sprzedać miłość naszego
życia. No i proszę, handlujemy własnymi duszami, a sztuka przestaje być
sięganiem do gwiazd i staje się kupczeniem.”
Wydawnictwo GOORY BOOKS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz