Kilka dni temu obiecałam, że
napiszę o najważniejszych dla mnie książkach 2013 roku, ale nie napisałam.
Pierwsze dni nowego roku spędziłam czytając inną książkę, a nie pisząc o tej, o
której za chwilę. Nie zdziwi pewnie tych, którzy tu zaglądają, czego dotyczy
ta, która bezapelacyjnie podobała mi się w 2013 roku najbardziej, przy okazji
dodam, że czytałam ją w grudniu, dosłownie w ostatnich dniach roku, który
czytelniczo niestety nie dostarczył mi zbyt wiele literackich wrażeń.
„Sycylijski mrok” Petera Robba,
bo o niej mowa, to dla mnie mistrzostwo reportażu. Wpadła w moje ręce przy
okazji burzliwych dyskusji na temat włoskiej mafii, które toczyliśmy ze znajomymi
podczas naszych włoskich konwersacji. By pogłębić swoją wiedzę, która w tej
materii okazała się niewystarczająca, żeby nie napisać żadna, sięgnęłam po tę
dość znacznych rozmiarów książkę i zniknęłam na doby miesiąc znowu w Italii. Bo
„Sycylijski mrok”, jest o mafii rzecz jasna, tyle że temat został potraktowany
zupełnie inaczej niż w książce Roberto Saviano „Gomorra”.
Autor mieszkał na południu Włoch
od końca lat siedemdziesiątych do początku lat dziewięćdziesiątych, obserwował,
czytał, rozmawiał i bywał tam, gdzie bywać powinien reporter, który podjął się
zadania dość karkołomnego, bo tak można nazwać próbę opisania zjawiska, o
którym inni z różnych powodów wolą milczeć.
To nie jest kronika, spis nazwisk
tych, którzy stanowili trzon „pasożytniczego tworu, działającego między
państwem a społeczeństwem”, oczywiście w dużej mierze tak, ale Peter Robb dość
umiejętnie i z pomysłem przeplata swoją opowieść „kulturalnymi ciekawostkami”, że pozwolę
sobie tak określić te dość długie, ku mojej uciesze, fragmenty dotyczące
literatury, stylu życia, obyczajów, czy historii, o których, choć staram się
być na bieżąco, nie wiedziałam. Nigdy nie zastanawiałam się nad historią
„narzędzia szatana” jakim określano widelec. Czy bizantyjska księżniczka Maria,
która przybyła do Wenecji pod koniec X wieku, była pierwszą, która używała
widelca? Kto i kiedy wynalazł spaghetti i jaki ma to związek ze wspomnianym
widelcem? O kulinarnych zwyczajach nie byłoby dobrej książki o Italii, bo co
jak co, ale z kuchnią, dobrą kuchnią Włochy kojarzą się każdemu. Peter Robb nie
szczędzi opisów czy raczej przepisów typowych dań sycylijskich, choć bardziej
skupia się na ich pochodzeniu. Czerpie przy tej okazji z literackich dokonań
innych, nie po to – jak napisał Montaigne – by kształtować swoje opinie, lecz
by podeprzeć własne cudzymi. I tak, dowiemy się jak przyrządza się prawdziwą pasta con le sarde i czym jest
sycylijski deser cannoli.
W Caffe Mazzara w Palermo zwykł
siadać sam Giuseppe Tomasi di Lampedusa, by w swoim brulionie zapisywać karty
jednej z największych powieści „Lampart”. Peter Robb poświęca temu wydarzeniu
sporo uwagi, dostarczając czytelnikowi wielu cennych informacji na temat choćby
życia pisarza. Autor zwraca uwagę na analogie ukryte w powieści, które stają
się zalążkiem późniejszych wydarzeń na Sycylii. Warto dodać, że książka ponad
rok leżała nieprzeczytana, aż w końcu odkrył i zachwycił się nią sam Giorgio
Bassani. Z kolei pisarz Leonardo Sciascia nie miał na jej temat zbyt dobrego
zdania. Poświęcę temu trochę uwagi przy okazji postu na temat „Lamparta”, dodam
tylko, że to fascynujące fragmenty.
W 1987 roku zmarł Renato Guttuso,
malarz, którego autor nazywa Realistą z Rzymu. Poświęca mu w książce bardzo
dużo uwagi, subtelnie przedstawiając jego historię z hrabiną Martą Marzotto -
bez której, jak sam artysta wielokrotnie podkreślał - „nie mógłby malować”. O
tajemniczej śmierci malarza i dość zagadkowej próbie rozłączenia tych dwojga
kochanków pomilczę, nie chcę zdradzać szczegółów, które autor przedstawił w
zdecydowanie bardziej interesujący sposób.
Od opisu targu Vucciria w Palermo autor zaczyna swoją sycylijsko –
włoską opowieść. La Vucciria to także znany obraz Guttuso,
o którym autor nie wypowiada się zbyt entuzjastycznie, twierdząc, że to jeden z
gorszych obrazów artysty, choć z pewnością najbardziej znane na Sycylii dzieło,
którego obfitość nie koniecznie musi oznaczać dostatek, a może być „marzeniem
głodnego”.
Z ciekawością czytałam o losach
Leatizi Battagli – sycylijskiej fotograficzki, której życie to materiał na osobną
książkę. Radosna wojowniczka, kobieta z temperamentem, którego można
pozazdrościć, laureatka prestiżowej
nowojorskiej nagrody imienia Eugene’a Smitha za rok 1985, wreszcie kobieta,
która posiadała broń do walki z mafią – aparat fotograficzny. Znana na całym
świecie, niedoceniana we własnym kraju.
Celowo nie wymieniam nazwisk
wielkich bossów camorry, cosa nostry czy ndranghetty, oraz tych którzy
doprowadzili do słynnego megaprocesu.
Nie analizuję tego tematu, któremu autor poświęcił praktycznie większość
tekstu. Przy okazji dodam, że bardzo
umiejętnie powraca do pewnych wątków kluczowych dla historii mafii, przypomina
zdarzenia, o których wcześniej wspominał, dzięki czemu czytelnik nie gubi się w
ilości dat, nazwisk i wydarzeń, co początkowo może trochę niepokoić, a jest
tego sporo i jeśli kogoś interesuje ten temat to odsyłam do lektury.
Dla mnie książka ta jest ważna i
interesująca bo oprócz wnikliwej analizy mafijnej siatki, jej powiązań z
największymi politykami takimi jak Giulio Andreaotti - „dożywotni senator”,
jest to reportersko-literacka przygoda, której otwierając książkę pożądam i o
którą zabiegam. Lektura „Sycylijskiego
mroku” stała się, a to dla mnie priorytet, okazją do dalszych nie tylko literackich
poszukiwań. Zabrakło mi wiadomości o
Giuseppe Peppino Impastato, brutalnie zamordowanym przez mafię
w 1978 roku, sycylijskim działaczu politycznym, który demaskował zbrodnie cosa
nostry w lokalnej rozgłośni radiowej. Czekałam na szczegółowe informacje o jego
życiu, a doczekałam się raptem kilku zdań.
Po lekturze tej książki może się
okazać, że wybierzecie inne miejsce by spędzić wakacje. Być może. Ja wybieram
południe Włoch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz