Poznań
dostarcza mi ostatnio wiele wrażeń kinowych. Zakończył się VI Festiwal Filmów
Afrykańskich - „Afrykamera” a już rozpoczął się „Przystanek Rumuńskiego Kina”.
Mimo szczerych chęci nie jestem w stanie zobaczyć wszystkich filmów na jakie
miałabym ochotę. W oczekiwaniu na film „Wesele w Besarabii” Napoleona Helmisa, w
ramach wspomnianego kina rumuńskiego, który wybrałam spośród wielu, i na który
mam nadzieje uda mi się dotrzeć, dwa zdania o filmie, który obejrzałam podczas
Afrykamery, choć jak wspomniałam nie widziałam wszystkich produkcji, więc moje
zdanie pozostaje bardzo skromne.
„Algierska
podróż” („Voyage a Algier”) w reżyserii Abdelkrima Bahloula, bo o nim mowa, zrobił
na mnie ogromne wrażenie, a historia Chouady (Samia Meziane), głównej bohaterki, do tej pory
nie przestaje tkwić w mojej głowie. W latach 60 Algieria uzyskuje
niepodległość. Francja opuszcza jej tereny a urząd prezydenta obejmuje Ahmed
Ben Bella. Mąż Chouady ginie jako męczennik podczas walk narodowowyzwoleńczych.
Kobieta otrzymuje od opuszczającego Algierię dyplomaty francuskiego dom, do
którego przenosi się wraz z szóstką dzieci. Spokój i szczęście nie trwają
długo, bowiem dom mają ochotę zamieszkać inne osoby, które nie mają do niego
prawa, a które chcą wykorzystać słabość samotnej kobiety i własną pozycję.
Chouada nie daje za wygraną, postanawia udać się do samego prezydenta by
wyprosić łaski i wylać z siebie żal. Rozpoczyna się jej podróż, w którą
zmuszona jest zabrać swojego ośmioletniego synka, bo jako muzułmanka nie może
podróżować sama.
Film,
jak wspominała przed jego projekcją prelegentka, został nakręcony bardzo lekko
Zastanawiałam się co to może oznaczać, ale wychodząc z kina miałam wrażenie
jakbym obejrzała go jednym tchem. Nie było tam żadnej zbędnej sceny, może nawet
kilku mi zabrakło. Role dzieci były wspaniałe, dodałabym więcej scen z nimi.
Skoro to film o podróży, zabrakło mi w nim plenerów, widoków, tego było moim
zdaniem za mało. Są to jednak drobne uwagi, które nie miały dużego wpływu na
mój odbiór.
Ten
piękny obraz to w moim przekonaniu obraz nie tylko dzielnej kobiety, która ma
odwagę walczyć z większym od siebie tyranem, to przede wszystkim obraz
człowieka islamu, człowieka zmęczonego wojną, pragnącego spokoju i dobrej
przyszłości dla siebie i swoich dzieci i wreszcie człowieka, który w swej
mądrości daje pokój. Na uwagę zasługuje postać brata Chouady, który zajmując
urzędnicze stanowisko, próbuje pomóc siostrze, rozmawia z jej dręczycielem i
próbuje załagodzić sytuacje. Pomimo niepowodzenia nadal kieruje się mądrością i
gdy Chouada nie chce wybaczyć swojemu oprawcy, ten namawia ją by mógł być jej
przedstawicielem w pojednaniu, dzięki czemu ratują życie wroga.
I
właśnie to mnie tak przekonało, mądrość wybaczenia, która okazała się potęgą, a
to mądrość trudna i bolesna, na szczęście możliwa.
1 komentarz:
Hi - I am definitely happy to find this. Good job!
Prześlij komentarz