15
kwietnia na ekrany włoskich kin wchodzi nowy film Nanniego Morettiego „Habemus
papam”. Jedną z głównych ról, rzecznika papieskiego, gra Jerzy Stuhr. Film, jest
opowieścią o kardynale Melvillu (w tej roli francuski aktor Michel Piccoli),
który zostaje wybrany na papieża. Ten jednak, pogrążony w silnej depresji
okazuje się być niezdolnym do pełnienia posługi bożej. Chciałby być w zupełnie
innym miejscu, choćby w teatrze i grać w sztukach Czechowa. Czy liczne wizyty
lekarzy dusz są w stanie przywrócić równowagę Ojca Świetego?
Reżysera
zainspirowała postać Celestyna V, zakonnika, który 5 lipca 1294 roku został
papieżem, a który nie dając sobie rady z obowiązkami i nieprzyzwyczajony do
przepychu, po kilku miesiącach ogłosił swą abdykację.
„Bolesna
komedia” jak opowiada o swoim filmie Moretti, który jednocześnie zapewnia, że
data premiery nie ma nic wspólnego z beatyfikacją Jana Pawła II, a jego filmowy
papież jest „wymyślony”.
Film
jest historią duchownego, który najzwyczajniej w świecie przeżywa kryzys,
doświadcza pomyłki, gubi się. Film o ludzkim papieżu, którego ludzkość może się
publiczności nie spodobać, (choć warto by zadać pytanie, której publiczności). Dobrze
by było tak na ten film spojrzeć. Wszelkie doszukiwanie się podobieństw do
współczesnych wydarzeń byłoby łatwym uproszczeniem, choć wierzę, że film wywoła
dyskusje dość ostre w wymowie.
Czytam
i przeglądam to, co mogę znaleźć na temat filmu w sieci i zaczyna mnie bawić
cała ta religijna otoczka, która w sumie wcale mnie nie dziwi a jak wspomniałam
dostarcza jedynie dobrej zabawy. Pojawiają się przy okazji filmu takie słowa
jak „prowokacja”, „skandal”. Patrzę na to z boku i czuję, że oto jestem w domu,
w katolicko skostniałej Polsce.
Są trzy
powody, dla których film obejrzę.
Pierwszy
to aktor Jerzy Stuhr, nad którego twórczością pochylam się od kilku lat. Cieszę
się, że zagrał w tym filmie, że na pytanie czy nie boi się wykluczenia z katolickiej
społeczności odpowiada, że specjalnie mu na tym nie zależy, że ma wiarę w sobie
i to mu wystarcza.
Drugi
powód to Nanni Moretti, którego filmy uwielbiam, doceniam i do których chętnie
wracam, a jego „Caro diario” (1993) mogłabym oglądać codziennie. Wreszcie trzeci
powód, to język włoski, ale tu nie muszę nic dodawać.
6 komentarzy:
film dla mnie! Stuhra poważam, opis zainteresował. Więc idę do kina :-D
zazdroszczę Ci, że możesz pójśc. W Polsce film moeze sie nie pojawic na ekranach kin, więc pozostaje mi leciec do Włoch:-)
chociaż pocieszam sie tym, że w czasie gdy Habemus papam ma premiere we Włoszech, ja bede siesziała w Teatrze Polonia w Warszawie i oglądała Jerzego Stuhra na deskach teatru:-)
Tak sie pochwaliłam bo juz nie moge wytrzymać:-)
ciekawa jestem Twoich wrażen i cos przyszlo mi teraz do glowy, napisze maila.
pozdrawiam
Ciesze sie jak dziecko na kazdy film Morettiego, niezaleznie od tego, czy mowi o papiezu, o Berslusconim, czy o samym Morettim.
Moze uda mi sie wbic na pokaz podczas festiwalu w Cannes?
zazdroszczę wbicia:-) pozdrawiam!!!!!
Witam! Wróciłam właśnie z kina i... Chyba za dużo sobie obiecywałam po tym filmie. To bardzo smutna komedia, mało buńczuczna zresztą. Scenariusz pozostawia lekki niedosyt, rozwój akcji (jego brak) jest trochę rozczarowujący). Z drugiej strony to bardzo ludzki, pełen ciepła i całkiem dobrych, komicznych scen.
Czaro tym bardziej się ciesze, że widziałaś film, skoro Twoja opinia nie jest zbyt pochlebna. Sama czekam na film w oryginale:)
Prześlij komentarz