Lubię
Lecha Majewskiego za całokształt, za próby niemożliwego zmieniania w możliwe,
za jego „Metafizykę”, która była moim początkiem, wkraczaniem, poszukiwaniem. Dzięki
tej książce otwierałam wszystkie drzwi na korytarzu sztuki, do świata
malarstwa, muzyki, architektury i literatury. Błądziłam po omacku, stąpałam po
nieznanym gruncie, by dzisiaj wspominać te czasy z tęsknotą, bo to, co
pierwsze, dziewicze jest zawsze najprzyjemniejsze. Wierzę mu bezgranicznie, nie
wszystkim jestem zachwycona, ale sam fakt, że dotyka tego Lech Majewski czyni
temat nigdy nieskończonym.
Wiedziałam
o filmie „Młyn i krzyż” w jego reżyserii już od dłuższego czasu. Śledziłam
wszelkie wzmianki w prasie na temat procesu jego powstawania. Początkiem był
esej Michaela Francisa Gibsona, wybitnego znawcy twórczości Petera Bruegla, szczegółowy
esej na temat „Drogi krzyżowej” malarza. Film „Angelus” Lecha Majewskiego z
kolei stał się przyczyną spotkania obu panów, a spotkanie to zaowocowało
pomysłem szalonym.
Oto
mamy przed sobą obraz Bruegla „Droga krzyżowa”. Jest rok 1654. Flandria Bruegla
ciemiężona przez Hiszpanów, którzy tępili wszelkie przejawy herezji. Mordowali
mieszkańców, kobiety grzebali żywcem. Lud, który przyglądając się okrucieństwu,
zmuszony był pogrążyć się w codzienności. Być może, tylko ona była w stanie
pozwolić im ze zgarbionymi plecami mierzyć się z kolejnym dniem.
Dwunastu
postaciom z obrazu zostaje nadane szczególne znaczenie, zostały na chwilę
ożywione, poznajemy je bliżej, choć trudno mówić o poznawaniu, może bardziej
przyglądaniu się ich codzienności. Kogoś przybijają do krzyża i prowadzą na
śmierć. Powiewają czerwone płaszcze hiszpańskiej władzy. Gromadzą się tłumy.
Matka (Charlotte Rampling) opłakuje swojego syna. Między postaciami obrazu
przechadza się sam malarz (Rutger Hauer), rozmawia ze swoim przyjacielem,
kolekcjonerem jego obrazów Jonghelinckiem (Michael York). Na szczycie skały
gdzieś w oddali stoi młyn, który wprawiany przez młynarza w ruch jednocześnie
ożywia bohaterów obrazu. Bruegl na moment zatrzymuje to koło, które miele
czas.
Najnowsze
technologie wykorzystane w filmie czynią obraz w moim przekonaniu jeszcze
bardziej atrakcyjnym. Świetne zdjęcia Adama Sikory, który współpracował z
Majewskim już przy filmach „Angelus”, „Pokój saren” i „Wojaczek”. Na uwagę zasługuje
również montaż Norberta Rudzika.
Cieszę
się, że reżyser nie dodał każdej z postaci innego życia, nie dołożył zbędnych
fragmentów, niepotrzebnych dialogów, że ograniczył się do tak prostego zabiegu
jak jedynie dotknięcie postaci i tchnienie w nich życia, z powolnym istnieniem,
milczeniem i spokojem. Ten film stymuluje wyobraźnie i zmusza do myślenia. Jest
pełen metafor, analogii i symboli.
Cieszy
mnie to, że film ma tylu przeciwników ilu zwolenników, bo film nie pozostaje
bez tego potrzebnego szumu i gwaru, dzięki którym jest o nim głośno. Lech
Majewski zrobił coś, co robi każdy stojąc przed obrazem, poruszył wyobraźnię,
stanął na ułamek sekundy jak Bóg mający siłę i władzę nadać życie.
Słyszałam
różne opinie, a najczęściej pojawiającym się pytaniem, było niezadowolone,
znudzone, po co?
Ja nie
zadaję sobie tego pytania.
2 komentarze:
Ja chyba się nie zdecyduję na obejrzenie tego filmu. Chociaż twoja recenzja jest interesująca.
tereska
wiesz o czym pomyślałam podczas filmu, że wyszłabyś po 15 minutach:-)znam Ciebie i wiem co ci się podoba i to z pewnością nie jest Twój film:-)
Prześlij komentarz