2023-05-19

Nie zdobywając szczytów. Wyprawa w Himalaje

 

Książkę Paolo Cognettiego zaczęłam czytać przed wylotem w Himalaje. Po „Ośmiu górach” czekałam na kolejną, trochę licząc na błysk, którego mi w pierwszej zabrakło. Nie zdążyłam „Nie zdobywając szczytów” dokończyć.

Po wyczerpującej podróży powrotnej, leżąc w łóżku, zorientowałam się, że jest obok. Wzięłam ją do ręki i pierwszy fragment, był dokładnie o tym, czego przed chwilą doświadczyłam w Himalajach. Dokładnie o tym, co razem przeżyliśmy. Zostawię to tutaj.

A jednak jakie to było piękne, móc znów ruszyć w drogę, jak instynktowne i konieczne się to stało. Zostawić znany świat za plecami i odkrywać za każdym razem kawałek nowego świata. Marsz był naszą codzienną misją, naszą miarą czasu i przestrzeni. Był naszym sposobem myślenia, bycia razem, przeżywania dnia, był pracą, jaką nasze ciała wykonywały samodzielnie. Choć wychudzone, wymizernowane i gorączkujące, codziennie rano stawały na nogach i ruszały w drogę, łagodne niczym muły. Marsz sprowadzał życie do tego, co najkonieczniejsze: do jedzenia, snu, spotkania, myśli.
Żaden wynalazek naszych czasów nie był nam do niczego potrzebny, gdy szliśmy, z wyjątkiem pary butów i w moim przypadku książki w plecaku. Od tygodni żyłem ryżem, soczewicą warzywami, czasem jajkami i serem, moją Śnieżną panterą, notatnikiem i przyjaciółmi. Jeszcze bardziej od świadomości, że wystarczy mi tak niewiele, zaskakiwało mnie to, że nie pragnąłem więcej. Dopiero kiedy się zatrzymywaliśmy, powracała potrzeba, nostalgia, aspiracje, wszystkie puste miejsca do wypełnienia.

 

Dziękuję mojej Karolinie, za prezent, który mi przywiozła z Włoch, nie wiedząc, że mam przetłumaczoną na polski. Zmierzę się z oryginałem.

 


 

Brak komentarzy: