Jest we mnie
jakaś ciągła chęć podglądactwa,
podpatrywania, słuchania wynurzeń innych ludzi. Szczególnie tych, do których
twórczości mi blisko, w której odnajduję podobieństwo, z którymi jest mi po
drodze. Od lat śledzę wszystko, co pojawia się na temat Jerzego Stuhra. Każdy
film, który reżyseruje, oglądam w pierwszej kolejności, książki jego autorstwa
i te traktujące o jego twórczości, zamawiam natychmiast.
Tym razem
Wydawnictwo Literackie wydało książkę pod tytułem „Ja kontra bas”, w której
aktor przez pryzmat granego przez siebie od ponad trzydziestu lat monodramu
Patrika Suskinda pod tytułem „Kontrabasista”, który gra od ponad trzydziestu
lat, analizuje czy raczej przygląda się kondycji aktorstwa w ogóle.
1 lutego
1985 roku pierwszy raz stanął z kontrabasem przed publicznością. W 2008 roku miałam
przyjemność zobaczyć monogram w Krakowie, o czym pisałam już tutaj.
Uniwersalność tego tekstu jest zadziwiająca, i choć zmienia się publiczność i w
pewnym sensie także odbiór spektaklu, aktualność tekstu do współczesnych
wydarzeń kulturalnych jest ciągle taka sama.
Lektura tej
książki to jak rozmowa z artystą. Czuję, że prowadzę tę rozmowę z Jerzym
Stuhrem już od dobrych kilku lat. Choć marzę o spotkaniu z nim oko w oko,
gdzieś przy małym stoliku, w maleńkiej włoskiej kafejce, to póki co muszą i
wystarczają mi lekturowe rozmowy wieczorową porą przy lampce wina w domowym
zaciszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz