2008-08-16

Kontrabasista Patrik Suskind


Jerzy Stuhr


Monodram ma to do siebie, że by był przejmujący i wiarygodny musi być dobrze zagrany. Jeden aktor musi udźwignąć na swoich barkach ciężar niekiedy graniczący z cudem.

Jeśli jeden tekst gra się już od ponad dwudziestu lat, to musi się za tym ukrywać prawdziwy talent!

Tak jest w przypadku Jerzego Stuhra i monodramu Kontrabasista, który miałam przyjemność obejrzeć 18 stycznia br. na scenie PWST w Krakowie. Moja podróż aż z Poznania nie była stracona wprost przeciwnie, mogłam na własnej skórze przekonać się jak cudownym i wiarygodnym aktorem jest Jerzy Stuhr. Słów wspaniałych pod jego adresem nie będę wypisywać dlatego, że jest to mój ulubiony aktor, ale dlatego, że ten spektakl to było mistrzostwo w wyrazie, całkowite opanowanie widza, gra tak doskonała, że wręcz zmuszająca do refleksji do pochylenia się nad własnym niekiedy bez wyrazu życiem.

Tytułowy Kontrabasista to człowiek, który całe swoje życie poświęcił jednemu instrumentowi, to opowieść o człowieku, który nie potrafi żyć bez tego instrumentu, który choć zmarnował mu życie, to jednak jest całym jego życiem. To opowieść o samotności, o permanentnym monologu do instrumentu, który w orkiestrze nigdy nie zagra pierwszych skrzypiec. Tytułowy kontrabasista, wylewa swe żale przed kontrabasem, przez który nigdy nie udało mu się nawet umówić z kobietą. Wielka śpiewaczka, do której bohater wzdycha jest nieosiągalna dla niego, ponieważ on przecież gra tylko na kontrabasie, choć przez cały spektakl próbuje nas przekonać do tego, że kontrabas jednak wielkim i ważnym instrumentem jest. Wielki instrument jest winny wszystkich niepowodzeń w życiu bohatera. W końcu przyznaje się przed samym sobą, że jest nikim, że nie dokonał w życiu niczego ważnego, że jest tylko nic nieznaczącym, mało zarabiającym muzykiem. Ten fragment spektaklu jakoś głęboko zapadł mi w pamięci, przypominam sobie, że właśnie o tym rozmawiałam z przyjaciółmi, z którymi oglądałam spektakl. Ile razy zastanawiamy się, że to, co robimy nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia, jest nic nie warte, ile razy wydaje się nam, że gramy w swoim życiu pierwsze skrzypce a przynajmniej, że chcielibyśmy żeby tak było, podczas gdy jesteśmy tylko nic nieznaczącym instrumentem gdzieś daleko w orkiestrze życia. Ta wiadomość spada na człowieka któregoś pięknego dnia i życie wtedy zaczyna przybierać zupełnie inne barwy.

Tekst Patrika Suskinda jest być może właśnie dlatego taki uniwersalny, że zawsze znajdzie się ktoś kto w tym odnajdzie siebie, odbierając ten tekst jako atak we własną osobę zrozumie, że życie to nie jest ciągłe granie pierwszych skrzypiec i postara się odnaleźć siebie w tym drugim a być może i trzecim rzędzie, bo nie ma w tym nic złego tylko to trzeb zrozumieć a bohater spektaklu nie bardzo potrafił się z tym pogodzić.

Nie byłabym sobą gdybym nie napisała o grze Jerzego Stuhra, bo to, że ten człowiek ma talent nad talentami świadczy chociażby fakt, że gra ten spektakl od 1985 roku i to nie tylko po polsku, ale również po włosku. Nie wyobrażam sobie w tej roli nikogo innego, kto byłby w stanie od ponad dwudziestu lat przyciągać pełną salę widzów. Fantastycznie operuje swoim głosem, mimiką twarzy, charakterystyczne dla aktora ruchy, mruganie oczami, to wszystko sprawia, że jest śmieszny, ale jednocześnie tragiczny.

Spektakl ten dzięki grze Jerzego Stuhra staje się wołaniem człowieka o to, by go w końcu zauważono, dano szansę na zagranie w życiu pierwszych skrzypiec…

Brak komentarzy: