Wyspa łza, Joanna Bator
Wydawnictwo Znak
Bardzo
dobrze pamiętam dwie powieści Joanny Bator. Piaskowa
góra i Chmurdalia, potrafiły
oderwać mnie od rzeczywistości na długi czas. Żyłam z Dominiką Chmurą,
bohaterką powieści, najpierw w jednej z dzielnic Wałbrzycha, skąd tytuł
pierwszej powieści, a potem podróżowałam razem z nią, gdy opuściła Wałbrzych w
poszukiwaniu miejsca dla siebie. Pamiętam kunszt języka, doskonałe brzmienie
obu powieści. Każde zdanie czytałam z zazdrością i uwielbieniem dla talentu
Joanny Bator. Długo wyczekiwana Ciemno, prawie
noc, kolejna powieść pisarki, wydana trzy lata po Chmurdalii, utwierdziła mnie jedynie w przekonaniu, że na książki tej
pisarki warto czekać.
Pisząc
kolejną powieść Rok królika, autorka
wydaje wcześniej Wyspę łzę.
Mam
z tą książką kłopot. Piaskowa góra
czy Chmurdalia to nie jest i jeśli
sięgniecie po nową powieść Joanny Bator licząc, że zatopicie się na długi czas
w literacko doskonale skrojonej powieści, to się przeliczycie. W moim odczuciu literacko doskonale to nie
jest skrojone, powieścią też bym tego nie nazwała, może bardziej jakąś relacją,
opisem swoich stanów, które tkwią wewnątrz i na które nadszedł czas, by je z
siebie wyrzucić, by z czymś się rozprawić.
Joanna
Bator znajduje w Internecie historię o zaginionej Sandrze Valentine, ładnej
blondynce, która zaginęła na Sri Lance. Ta historia, szukana przez powracającą
w głowie autorki frazę „znikła bez śladu”, stała się główną osią książki.
Podąża po wyspie śladami Sandry, próbuje odnaleźć jakiś ślad. Wszystko to
przeplecione zostaje jej własnymi przemyśleniami, nie tyle o tej konkretnej
podróży, co o własnych zmaganiach autorki, wątpliwościach wynikających z
jej stanu ducha.
Uwagę
zwraca bardzo ciekawa koncepcja zahaczek, czyli obrazów w pamięci, „które służą
do tego, by zaczepić o nie nić i tkać opowieść […] Zahaczki nie można wymyślić,
załatwić sobie, wychodzić, bo jest raczej czymś, co samo wpada w ręce, co
wchodzi pod pióro”. Taką zahaczką może być zapamiętane przez autorkę ucho dziadka,
z którego tworzy postać w jednej ze swoich powieści.
Dużo
w tej książce samej Bator, moim zdaniem trochę za dużo. Odkrywa to, co było
zawsze pewną tajemnicą dla mnie jako czytelniczki i, nie ukrywam, ta tajemniczość była ciekawa,
a teraz wiem więcej i nie jest mi z tym dobrze. Z tego gąszczu tekstu
wyłuskajcie jednak fragmenty, które dla Was uczynią tę książkę znośną na tyle,
by skończyć lekturę, bo są tu fragmenty bardzo dobre i fragmenty bardzo złe.
Przydałby się ktoś, kto by ten tekst wyczyścił, trochę skrócił, wyeliminował
zbędne, nużące opisy.
Czekam
jednak na Rok królika, i zostawiam Was
z tymi dobrymi, w moim przekonaniu, fragmentami.
Nie każdy melancholik ma mrocznego bliźniaka, ale każdy, kto
doświadczył tej niesamowitej obecności, zna Czarne Słońce melancholii, bo to
sprawia, że niektórzy z nas rzucają ten szczególny cień. Z obecnością
przewrotną
i niejednoznaczną mrocznego towarzysza wiąże się skłonność niektórych melancholików do dalekich podróży, skłonność mająca znamiona obsesji i niekiedy prowadząca do zguby. Jednocześnie bowiem pragniemy przechytrzyć nasz cień, umknąć przed nim, choćby w jądro ciemności, jak i obawiamy się, że nas opuści
i obudzimy się w jakimś hotelu pozbawieni czarnego blasku, zwyczajni.
i niejednoznaczną mrocznego towarzysza wiąże się skłonność niektórych melancholików do dalekich podróży, skłonność mająca znamiona obsesji i niekiedy prowadząca do zguby. Jednocześnie bowiem pragniemy przechytrzyć nasz cień, umknąć przed nim, choćby w jądro ciemności, jak i obawiamy się, że nas opuści
i obudzimy się w jakimś hotelu pozbawieni czarnego blasku, zwyczajni.
Pomieszkiwałam tu i tam, nigdzie nie
zamieszkałam i nie zadomowiłam się, bo zawsze przychodzi moment, że dalsza
podróż, zmiana miejsca stają się nie kaprysem czy atrakcją, ale czymś bez czego
nie mogłabym dalej żyć w miejscu wyzutym już ze znaczenia i nadgniłym.
Ukrywamy się po lasach, sroki złodziejki, „partyzantki”
pozbawione nawet żeńskich form w języku. Ciągle trwa wojna przeciw nam. Polem
tej bitwy nasze ciało: mierzone, ważone, dzielone, kradzione i sprzedawane.
Niektórym
z nas udało się wygrać osobiste bitwy i zbudować własną niszę, inne to wieczne uciekinierki z jednym tobołkiem, skazane na kolejne obozy dla uchodźców. Z kulą w gardle, z jeżem w brzuchu, z dyplomem doktorskim w kieszeni (… ) Twórcze i samotne, bo mężczyźni często uciekają od nas w popłochu na mielone i pomidorówkę do bezpiecznych kuchni swoich żon/mam.
z nas udało się wygrać osobiste bitwy i zbudować własną niszę, inne to wieczne uciekinierki z jednym tobołkiem, skazane na kolejne obozy dla uchodźców. Z kulą w gardle, z jeżem w brzuchu, z dyplomem doktorskim w kieszeni (… ) Twórcze i samotne, bo mężczyźni często uciekają od nas w popłochu na mielone i pomidorówkę do bezpiecznych kuchni swoich żon/mam.
1 komentarz:
Dla mnie tez "Wyspa łza" ociera się o grafomanię miejscami. Bardzo mnie Bator tą książką rozczarowała.
Prześlij komentarz