2011-03-27

o malarstwie, tak jak lubię


 


Lubię Lecha Majewskiego za całokształt, za próby niemożliwego zmieniania w możliwe, za jego „Metafizykę”, która była moim początkiem, wkraczaniem, poszukiwaniem. Dzięki tej książce otwierałam wszystkie drzwi na korytarzu sztuki, do świata malarstwa, muzyki, architektury i literatury. Błądziłam po omacku, stąpałam po nieznanym gruncie, by dzisiaj wspominać te czasy z tęsknotą, bo to, co pierwsze, dziewicze jest zawsze najprzyjemniejsze. Wierzę mu bezgranicznie, nie wszystkim jestem zachwycona, ale sam fakt, że dotyka tego Lech Majewski czyni temat nigdy nieskończonym.

Wiedziałam o filmie „Młyn i krzyż” w jego reżyserii już od dłuższego czasu. Śledziłam wszelkie wzmianki w prasie na temat procesu jego powstawania. Początkiem był esej Michaela Francisa Gibsona, wybitnego znawcy twórczości Petera Bruegla, szczegółowy esej na temat „Drogi krzyżowej” malarza. Film „Angelus” Lecha Majewskiego z kolei stał się przyczyną spotkania obu panów, a spotkanie to zaowocowało pomysłem szalonym.

Oto mamy przed sobą obraz Bruegla „Droga krzyżowa”. Jest rok 1654. Flandria Bruegla ciemiężona przez Hiszpanów, którzy tępili wszelkie przejawy herezji. Mordowali mieszkańców, kobiety grzebali żywcem. Lud, który przyglądając się okrucieństwu, zmuszony był pogrążyć się w codzienności. Być może, tylko ona była w stanie pozwolić im ze zgarbionymi plecami mierzyć się z kolejnym dniem.
Dwunastu postaciom z obrazu zostaje nadane szczególne znaczenie, zostały na chwilę ożywione, poznajemy je bliżej, choć trudno mówić o poznawaniu, może bardziej przyglądaniu się ich codzienności. Kogoś przybijają do krzyża i prowadzą na śmierć. Powiewają czerwone płaszcze hiszpańskiej władzy. Gromadzą się tłumy. Matka (Charlotte Rampling) opłakuje swojego syna. Między postaciami obrazu przechadza się sam malarz (Rutger Hauer), rozmawia ze swoim przyjacielem, kolekcjonerem jego obrazów Jonghelinckiem (Michael York). Na szczycie skały gdzieś w oddali stoi młyn, który wprawiany przez młynarza w ruch jednocześnie ożywia bohaterów obrazu. Bruegl na moment zatrzymuje to koło, które miele czas.




Najnowsze technologie wykorzystane w filmie czynią obraz w moim przekonaniu jeszcze bardziej atrakcyjnym. Świetne zdjęcia Adama Sikory, który współpracował z Majewskim już przy filmach „Angelus”, „Pokój saren” i „Wojaczek”. Na uwagę zasługuje również montaż Norberta Rudzika.

Cieszę się, że reżyser nie dodał każdej z postaci innego życia, nie dołożył zbędnych fragmentów, niepotrzebnych dialogów, że ograniczył się do tak prostego zabiegu jak jedynie dotknięcie postaci i tchnienie w nich życia, z powolnym istnieniem, milczeniem i spokojem. Ten film stymuluje wyobraźnie i zmusza do myślenia. Jest pełen metafor, analogii i symboli.

Cieszy mnie to, że film ma tylu przeciwników ilu zwolenników, bo film nie pozostaje bez tego potrzebnego szumu i gwaru, dzięki którym jest o nim głośno. Lech Majewski zrobił coś, co robi każdy stojąc przed obrazem, poruszył wyobraźnię, stanął na ułamek sekundy jak Bóg mający siłę i władzę nadać życie.
Słyszałam różne opinie, a najczęściej pojawiającym się pytaniem, było niezadowolone, znudzone, po co?

Ja nie zadaję sobie tego pytania.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ja chyba się nie zdecyduję na obejrzenie tego filmu. Chociaż twoja recenzja jest interesująca.
tereska

Libreria pisze...

wiesz o czym pomyślałam podczas filmu, że wyszłabyś po 15 minutach:-)znam Ciebie i wiem co ci się podoba i to z pewnością nie jest Twój film:-)