Wyjazd do Kopenhagi o nieco innym niż turystyczny wymiarze.
Podróż po energię, światło, radość, wiarę, nadzieję.
Tysiące słów w najpiękniejszych labiryntach zdań nie będą wstanie oddać tego, co przeżyłam i z czym wróciłam do Polski.
Tydzień intensywności, spontaniczności, uśmiechów, rozmów.
Hektolitry czerwonego wina, pieczenie chleba, włoskie jedzenie w Kopenhadze.
Permanentne wycieczki na rowerze, zwiedzanie miasta z perspektywy mieszkańca, na rowerze w pędzie, chaosie, szumie.
Oglądanie, zachwycanie się, upajanie i zapamiętywanie…
Kopenhaga, miasto w mojej głowie, w mojej wyobraźni…
I najważniejsze dwie osoby, dzięki którym w dobrych do życia proporcjach wróciłam do domu….a dom, no cóż, już teraz wiem, że może być wszędzie….może będzie w Danii, może we Włoszech, może w Polsce, teraz już może być wszędzie!
O Kopenhadze jeszcze będzie tylko ochłonę...
7 komentarzy:
upiecz wreszcie ten chleb! i zaproś mnie:)
ok:)
pięknie
dziekuję:)
Święta prawda. Home is where your heart is. Wielokrotnie pytano mnie o to jak się żyje w obcym kraju. Niezmiennie odpowiadam, że ten kraj nie jest mi obcy. Tak bardzo dramatyczne pojęcie emigracji nie oddaje często naturalności wyboru przeżycia własnego czasu na tej ziemi, w sposób który najbardziej nam odpowiada. Przywiązanie do tradycji, tęsknota za smakiem suchej krakowskiej to jedno, ale codzienne szczęście, satysfakcja z własnych dokonań i wyborów, przezwyciężenia strachu i przeciwności losu to zupełnie osobna sprawa. Tak się składa, że niektórzy mają w sobie włóczykija, któremu mały węzełek na kijku oraz uczucie najbliższych zapewniają bezpieczeństwo i szczęście. Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje.
A mnie Kopenhaga marzy się od dłuższego czasu, z racji rowerów tam wszędobylskich. Poproszę o więcej zdjęć:)
Iwona, mały węzełek na kijku oraz uczucie najbliższych zapewniają bezpieczeństwo i szczęście... - pięknie! pozdrawiam...
Prześlij komentarz