To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Kilka dni minęło
zanim straciłam głowę. Pamiętam nawet miejsce, w którym poczułam, że tak, oto
jest moment, podczas którego całkowicie się zatracam. Dotrę tam z zamkniętymi
oczami.
Początki były, łagodnie pisząc, dość nieznośne. Zanim
dotarłyśmy do hostelu w Belem, śmiem przypuszczać, że na mojej głowie pojawiło
się kilka siwych włosów. Wszystko nam się przytrafiło – odwołali lot, o czym dowiedziałyśmy
się na dzień przed wyjazdem, przewoźnik, który wiózł nas do Berlina, źle
policzył czas, i tylko na naszą prośbę w dwie godziny dowiózł nas na lotnisko,
jak to zrobił, nie wiem, spałam, żeby tego nie widzieć. Na lotnisku okazało
się, że naszego lotu nie ma, po czym po 15 minutach się pojawił, ale nawet nie
wspomnę ile mnie to kosztowało nerwów. Wirtualnie zaginęły nam pieniądze, a na
koniec chcąc zrobić pierwsze zdjęcie nocnej Lizbony, zepsuł się aparat. Dzisiaj
mnie to bawi, ale kilka miesięcy temu bardzo chciałam to miasto opuścić. Niczym
wydaje się spadająca do rzeki opona Philipa Wintera, z filmu "Lisbon Story" Wima
Wendersa, przynajmniej dla mnie wtedy to było nic w porównaniu z tym, jak ja
się czułam. Uratowało nas Vino Verde, które z ogromną przyjemnością otworzył
nam starszy Pan pracujący do późna w swoim małym sklepiku.
Za kilka dni ponownie wyląduję w Lizbonie. Białe Miasto musiało
mnie mocno do siebie przekonać, skoro nie mija pół roku, a ja ponownie tam będę.
Do tej pory tylko Italii się to udało.
Prawda jest jednak taka, że nie o tym miałam pisać, a o pewnej
dla mnie niespodziance, bo właśnie tak to odbieram. 8 maja, dzień po moim
powrocie, swoją premierę będzie miała książka Marcina Kydryńskiego - „Lizbona.
Muzyka moich ulic”. Idealny czas, bo dla mnie będzie to, jestem tego pewna, piękne
przedłużenie wizyty w Lisbonie. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie.
6 komentarzy:
Udanej podróży ;-)
tereska
Obrigado:-)
Udanego pobytu, tym razem :9
wtedy też był udany, pomimo początku:-)a ten był po prostu nieziemski!
Dobre wpisy
dobrze wiedzieć.
Prześlij komentarz