2014-01-27

Sycylijski mrok, Peter Robb




Kilka dni temu obiecałam, że napiszę o najważniejszych dla mnie książkach 2013 roku, ale nie napisałam. Pierwsze dni nowego roku spędziłam czytając inną książkę, a nie pisząc o tej, o której za chwilę. Nie zdziwi pewnie tych, którzy tu zaglądają, czego dotyczy ta, która bezapelacyjnie podobała mi się w 2013 roku najbardziej, przy okazji dodam, że czytałam ją w grudniu, dosłownie w ostatnich dniach roku, który czytelniczo niestety nie dostarczył mi zbyt wiele literackich wrażeń.


 „Sycylijski mrok” Petera Robba, bo o niej mowa, to dla mnie mistrzostwo reportażu. Wpadła w moje ręce przy okazji burzliwych dyskusji na temat włoskiej mafii, które toczyliśmy ze znajomymi podczas naszych włoskich konwersacji. By pogłębić swoją wiedzę, która w tej materii okazała się niewystarczająca, żeby nie napisać żadna, sięgnęłam po tę dość znacznych rozmiarów książkę i zniknęłam na doby miesiąc znowu w Italii. Bo „Sycylijski mrok”, jest o mafii rzecz jasna, tyle że temat został potraktowany zupełnie inaczej niż w książce Roberto Saviano „Gomorra”.  

Autor mieszkał na południu Włoch od końca lat siedemdziesiątych do początku lat dziewięćdziesiątych, obserwował, czytał, rozmawiał i bywał tam, gdzie bywać powinien reporter, który podjął się zadania dość karkołomnego, bo tak można nazwać próbę opisania zjawiska, o którym inni z różnych powodów wolą milczeć.

To nie jest kronika, spis nazwisk tych, którzy stanowili trzon „pasożytniczego tworu, działającego między państwem a społeczeństwem”, oczywiście w dużej mierze tak, ale Peter Robb dość umiejętnie i z pomysłem przeplata swoją opowieść  „kulturalnymi ciekawostkami”, że pozwolę sobie tak określić te dość długie, ku mojej uciesze, fragmenty dotyczące literatury, stylu życia, obyczajów, czy historii, o których, choć staram się być na bieżąco, nie wiedziałam. Nigdy nie zastanawiałam się nad historią „narzędzia szatana” jakim określano widelec. Czy bizantyjska księżniczka Maria, która przybyła do Wenecji pod koniec X wieku, była pierwszą, która używała widelca? Kto i kiedy wynalazł spaghetti i jaki ma to związek ze wspomnianym widelcem? O kulinarnych zwyczajach nie byłoby dobrej książki o Italii, bo co jak co, ale z kuchnią, dobrą kuchnią Włochy kojarzą się każdemu. Peter Robb nie szczędzi opisów czy raczej przepisów typowych dań sycylijskich, choć bardziej skupia się na ich pochodzeniu. Czerpie przy tej okazji z literackich dokonań innych, nie po to – jak napisał Montaigne – by kształtować swoje opinie, lecz by podeprzeć własne cudzymi. I tak, dowiemy się jak przyrządza się prawdziwą pasta con le sarde i czym jest sycylijski deser cannoli.

W Caffe Mazzara w Palermo zwykł siadać sam Giuseppe Tomasi di Lampedusa, by w swoim brulionie zapisywać karty jednej z największych powieści „Lampart”. Peter Robb poświęca temu wydarzeniu sporo uwagi, dostarczając czytelnikowi wielu cennych informacji na temat choćby życia pisarza. Autor zwraca uwagę na analogie ukryte w powieści, które stają się zalążkiem późniejszych wydarzeń na Sycylii. Warto dodać, że książka ponad rok leżała nieprzeczytana, aż w końcu odkrył i zachwycił się nią sam Giorgio Bassani. Z kolei pisarz Leonardo Sciascia nie miał na jej temat zbyt dobrego zdania. Poświęcę temu trochę uwagi przy okazji postu na temat „Lamparta”, dodam tylko, że to fascynujące fragmenty.

W 1987 roku zmarł Renato Guttuso, malarz, którego autor nazywa Realistą z Rzymu. Poświęca mu w książce bardzo dużo uwagi, subtelnie przedstawiając jego historię z hrabiną Martą Marzotto - bez której, jak sam artysta wielokrotnie podkreślał - „nie mógłby malować”. O tajemniczej śmierci malarza i dość zagadkowej próbie rozłączenia tych dwojga kochanków pomilczę, nie chcę zdradzać szczegółów, które autor przedstawił w zdecydowanie bardziej interesujący sposób.  Od opisu targu Vucciria w Palermo autor zaczyna swoją sycylijsko – włoską opowieść.  La Vucciria to także znany obraz Guttuso, o którym autor nie wypowiada się zbyt entuzjastycznie, twierdząc, że to jeden z gorszych obrazów artysty, choć z pewnością najbardziej znane na Sycylii dzieło, którego obfitość nie koniecznie musi oznaczać dostatek, a może być „marzeniem głodnego”.

Z ciekawością czytałam o losach Leatizi Battagli – sycylijskiej fotograficzki, której życie to materiał na osobną książkę. Radosna wojowniczka, kobieta z temperamentem, którego można pozazdrościć,  laureatka prestiżowej nowojorskiej nagrody imienia Eugene’a Smitha za rok 1985, wreszcie kobieta, która posiadała broń do walki z mafią – aparat fotograficzny. Znana na całym świecie, niedoceniana we własnym kraju.

Celowo nie wymieniam nazwisk wielkich bossów camorry, cosa nostry czy ndranghetty, oraz tych którzy doprowadzili do słynnego megaprocesu.  Nie analizuję tego tematu, któremu autor poświęcił praktycznie większość tekstu.  Przy okazji dodam, że bardzo umiejętnie powraca do pewnych wątków kluczowych dla historii mafii, przypomina zdarzenia, o których wcześniej wspominał, dzięki czemu czytelnik nie gubi się w ilości dat, nazwisk i wydarzeń, co początkowo może trochę niepokoić, a jest tego sporo i jeśli kogoś interesuje ten temat to odsyłam do lektury.

Dla mnie książka ta jest ważna i interesująca bo oprócz wnikliwej analizy mafijnej siatki, jej powiązań z największymi politykami takimi jak Giulio Andreaotti - „dożywotni senator”, jest to reportersko-literacka przygoda, której otwierając książkę pożądam i o którą zabiegam.  Lektura „Sycylijskiego mroku” stała się, a to dla mnie priorytet, okazją do dalszych nie tylko literackich poszukiwań.  Zabrakło mi wiadomości o Giuseppe Peppino  Impastato, brutalnie zamordowanym przez mafię w 1978 roku, sycylijskim działaczu politycznym, który demaskował zbrodnie cosa nostry w lokalnej rozgłośni radiowej. Czekałam na szczegółowe informacje o jego życiu, a doczekałam się raptem kilku zdań.

Po lekturze tej książki może się okazać, że wybierzecie inne miejsce by spędzić wakacje. Być może. Ja wybieram południe Włoch.

Brak komentarzy: