Cenię
ją za upór, niezależność i odwagę oraz za to, że parła do przodu, tak jak do
przodu brnie kobieta, która wie, czego chce. Jej życie, skomplikowane i
tajemnicze, pozostaje dla mnie zagadką, której nie chcę rozwiązywać. Czytam o
niej książki, rozmawiam na jej temat z przyjaciółmi i jedyne, co przychodzi mi
do głowy to - zrozumienie. Temat tak mi bliski, że nie jest to miejsce na tego
typu rozważania.
Dlaczego
wspominam o Wandzie?
W
ubiegłą sobotę na symbolicznym cmentarzu pod Ostervą w Tatrach Słowackich,
Wanda doczekała się tablicy jej poświęconej. Dwadzieścia lat minęło od jej
zaginięcia na Kangczendzondze. W sobotę jej najbliżsi przyjaciele oraz ludzie,
którzy ją znali, a także nowe pokolenie tych, którzy już tylko z książek i
ustnych relacji czerpią wiedzę na jej temat, mieli szansę spotkać się i pobyć
razem, wspominać i ocalić od zapomnienia.
Dla
mnie, przedstawicielki młodego pokolenia (pomimo moich trzydziestu trzech lat:),
ten dzień miał szczególny wymiar. Był głębokim doświadczeniem pojawienia się
Wandy między nami. Była obecna w uśmiechu Ewy Matuszewskiej, jej bliskiej
przyjaciółki, w zaradności Zosi Bachledy, która scaliła całe spotkanie klamrą
doskonałej organizacji, w łagodności i sile Anny Milewskiej, która śmiejąc się
do rozpuku (widziałam na własne oczy), trzymając się poręczówki, w spódnicy,
wspinała się i była! I wreszcie w spojrzeniach moich przyjaciół, w ich
uśmiechach i poczuciu, że życie nas zaskakuje i zaskoczy jeszcze nie jeden raz.
Jestem
jedynie pionkiem w tym górskim świecie, nie śmiem o niej pisać, dlatego
odsyłam Was do tekstów osób, których słowa warto czytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz