Moja
poprzednia podróż do Rzymu kilka lat temu była chaosem totalnym, jakimś
szczęściem w nieszczęściu. Wszystko się kończyło i – dzisiaj już to wiem –
wszystko zaczynało.
Wróciłam
do Rzymu trochę przez przypadek. Mój powrót do tego wiecznego miasta był związany
z pracą i dlatego dało się poznać z zupełnie innej strony. Przestałam to miasto
kochać, jeśli kiedykolwiek je kochałam, może byłam nim zauroczona, jak
zauroczona może być turystka, która po raz pierwszy widzi Rzym.
Z
przetartych, wydeptanych przez turystów szlaków, zeszłam na spacerowe alejki
nieziemskich rzymskich parków. Z uporem maniaka poszukiwałam współczesnej
architektury w mieście przeszłości. Znalazłam, choć czas ograniczał mnie
nieubłaganie. Nie spieszyłam się jednak, być może dlatego, że to, co chciałam
zobaczyć, widziałam już jako młoda turystka. Tym razem ktoś inny rozdawał karty
z talii przewodnika. Odpuściłam, skupiłam się na innych niż zabytki, jakże
rozkosznych walorach tego miasta:
Po pierwsze praca (bo lubię)
Po drugie jedzenie (bo lubię jeszcze bardziej)
Po trzecie dolce far niente (już po pracy oczywiście,
a to lubię najbardziej)
Kilka pocztówek z podróży. Kolejne relacje później
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz