2011-12-21

nie czuję świąt i dlatego nie o świętach


Pomyślicie pewnie, że się powtarzam, macie prawo. Do znudzenia pisze o jednym, ale ja lubię ten temat.
Chciałabym dzisiaj zaledwie wspomnieć o pewnym filmie, (właściwie tylko jednej scenie), który pierwszy raz obejrzałam w Perugii, chyba przypadkiem, choć podobno nie ma przypadków. Mowa o „Aprile” Nanniego Morettiego. Film z 1998 roku. Wraca do mnie jak bumerang, jak sen z dzieciństwa. Dawniej taką terapeutyczną rolę spełniał „Czerwony” Kieślowskiego, dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że jest to wspomniany film Morettiego.
Oszczędzę Wam streszczenia, (mam nadzieję, że tekst o Morettim, który rodzi się w mojej głowie na portal oliwazoliwek, pojawi się prędzej czy później).
O jednej tylko scenie wspomnę, bo to w sumie ona powraca do mnie jak nieproszony gość, zmuszając mnie do zastanawiania się – dlaczego? Moretti, który gra główną rolę – reżysera, dowiaduje się, że na świecie pojawił się jego oczekiwany syn. Idzie wzdłuż rzeki, jak mniemam, bo trudno powiedzieć. Podnosi ręce, biegnie, jest w tej jednej, danej chwili. W tle słychać utwór Ludovico Einaudi „Le onde”.
I tu jest wszystko. Nie ma nic, co przeszkadza, co uwiera, co miałabym ochotę odrzucić. Na mnie działa jak balsam.

„Aprile” jest kontynuacją filmu „Caro diario”, moim zdaniem, najlepszego filmu Morettiego. 




Brak komentarzy: