Po
Festiwalu Transatlantyk, dzięki któremu Poznań na kilka sierpniowych dni
zamienił się w stolice dobrego kina i muzyki, nie ma już śladu. Pozostały
jedynie wspomnienia i różne wrażenia. Wybór filmów, a skupiłam się tylko na
filmach, był tak wielki, że aż nieprawdopodobny, mimo szczerych chęci, by
zobaczyć jak najwięcej, człowiek musiałby spędzić dni całe w kinie, a i tak coś
by przeoczył. Dlatego po gruntownym przestudiowaniu programu i konsultacjach wybrałam
kilka filmów. Spośród tych, które udało mi się obejrzeć było niestety kilka
rozczarowań i trochę niesmaku. Naturalna sprawa, staram się jednak na nich za
bardzo nie skupiać, a pamiętać te, które do dzisiaj wywołują palpitacje serca.
„Poliss”
(„Polisse”) w reżyserii Maïwenn Le Besco. Premierowy pokaz właśnie na Festiwalu
Transatlantyk. Dla mnie najlepszy film, jaki widziałam. Zdobywca Specjalnej
Nagrody Jury na tegorocznym 64. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes.
Nie przywiązuje do tego wagi, nawet nie wiedziałam o tym wcześniej, przekonała
mnie natomiast reżyserka, francuska produkcja i temat. A ten nie byle jaki, bo
gdy chodzi o dziecko i ponaciągane jak z gumy granice, które stosują dorośli
względem nich, to zaczynam nadstawiać uszu.
By
film był jak najbardziej autentyczny, reżyserka towarzyszyła policjantom
podczas pracy. Film, zatem jest autentycznym odzwierciedleniem sytuacji, jakie
faktycznie miały miejsce.
Specjalna
jednostka francuskiej policji do walki z pedofilią. Kilka osób, które dla dobra
dziecka są w stanie ryzykować wiele, utratę pracy, rodziny a nawet życia. Są w
stanie gotowości permanentnej. Ludzie, którzy też mają dzieci, którym czytają
bajki na dobranoc, które tulą do siebie, pocieszają i dają gwarancję szczęścia.
Poznajemy ich w pracy, zarówno podczas interwencji w mieście jak i podczas
przesłuchań, które przeprowadzają z oskarżonymi o pedofilię. Siłą rzeczy, jak
to w pracy bywa, są sobie bardzo bliscy. Między niektórymi z nich rodzi się
uczucie, którego nie są w stanie powstrzymać. Potrafią dobrze bawić się w swoim
towarzystwie, a odskocznią po ciężkim dniu pracy jest właśnie spontaniczna
zabawa, której poddają się bez reszty.
Jak
każdy człowiek, także oni, strażnicy dziecięcych światów, mają kłopoty, głęboko
skrywane żale i pretensje, prywatne jałowe życia. Frustracje z tego wynikające przelewają
na partnerów nie tylko tych życiowych. To zamknięty krąg, z którego ucieczka bywa niemożliwa.
Film
zaskakujący i bardzo surowy w wyrazie. Nie ma w nim, moim zdaniem, ani jednej
zbędnej sceny. Jeden z tych filmów, po których widownia nie ma śmiałości się
poruszyć, albo najzwyczajniej w świecie nie ma sił by wstać.
Pozostając
przy temacie dziecka, muszę wspomnieć o filmie „Chłopiec z rowerem” („Le Gamin
Au Velo”) w reżyserii braci Dardenne. To drugi film, który mogę z czystym
sumieniem polecić. Nie o samą historię mi chodzi, ile o lekką umiejętność przedstawienia
bardzo trudnego tematu, bo czy trudnym tematem nie jest okiełznanie zbuntowanego
chłopca, próbującego za wszelką cenę odnaleźć swojego ojca?
Cyril
(Thomas Doret), ma jedenaście lat. Cały świat, jaki posiada to jego ojciec,
który pewnego dnia postanawia zacząć nowe życie bez syna i umieszcza go w domu
dziecka. Chłopiec próbuje odszukać ojca (w tej roli znany z filmu „Dziecko”
Jeremie Renier). Pomaga mu w tym Samantha (Celcie de France), która przywozi mu
rzekomo skradziony rower. Rower jest tu bardzo ważnym przedmiotem, bowiem to
ostatni element, który łączy go z ojcem. Między Samanthą a Cyrilem nawiązuje
się pewna nić porozumienia. Kobieta zgadza się by chłopiec spędzał z nią każdy
weekend. Tak zaczyna się trudna, choć piękna relacja między nimi.
Tak
sobie myślę, że to film o tym, że nie można się poddawać po stracie. Brzmi
trochę banalnie jednak dla jedenastoletniego dziecka strata to kosmos cały a
jednak nie poddawał się. Wsiadał na ten swój rower i pędził przed siebie.
Odnosiłam wrażenie, że on dobrze wie, co ma robić i jak postępować, że dobrze
wie, co jest dobre a co złe, o czym przekonał mnie koniec filmu, a jeśli nawet
błądził to miał do tego prawo, błądzić jest rzeczą ludzką.
Długo
zastanawiałam się nad tym, czego oczekuje od kina, jakimi środkami wyrazu można
mnie do siebie przekonać. I to jest właśnie taki film. Cały czas miałam
wrażenie, że nie potrzeba wiele by zrobić ważny film, że wystarczy o dużych sprawach
mówić skromnym i prostym językiem.
Jeszcze
raz o dziecku, ale już z innej perspektywy. Bardziej o relacjach między
dzieckiem a jego rodzicami i o agresji, jaka rodzi się w młodym człowieku,
który nie zgadza się na otaczający świat. Mowa o filmie „W lepszym świecie”
Susanne Bier. W Christianie, jednym z bohaterów, rodzi się bunt i niezgoda na
pogodzenie się dorosłych z zastaną rzeczywistością, na brak wcielenia w życie
zasady „oko za oko, ząb za ząb”. Sam postanawia zająć się sprawami, na które
spogląda z perspektywy dziecka.
To
jest tylko jeden wątek. Dawno nie wyszłam z kina i nie zadawałam tylu pytań.
„W
lepszym świecie” stało się początkiem mojej wielkiej fascynacji duńską
reżyserką. Widziałam wcześniej jej film „Otwarte serca”, zostawił po sobie
ślad, nie na tyle jednak, by oszaleć tak, jak po wspomnianym wyżej.
Obejrzałam
już większość filmów Susanne Bier i jest moją zdecydowanie ulubioną reżyserką.
Po filmie „Tuż po weselu” utwierdziła mnie jedynie w przekonaniu, że odkrywając
ją dopiero teraz zyskałam cudowny czas z jej sposobem opowiadania historii.
Cieszę się, że teraz ona trwa. Prywatnie dodam jeszcze, że duży wpływ na odbiór
miał dla mnie język duński. Jestem zakochana w językach skandynawskich.
Mogłabym
jeszcze o „Miral” w reżyserii Juliana Schnabla. Ekranizacja powieści Ruli
Jebreal o Palestynce, która wychowywała się w sierocińcu w Jerozolimie i całe
życie była świadkiem walk miedzy Palestyńczykami i Izraelczykami. To ważny film i
nie powinien przejść bez echa, mnie jednak do siebie nie przekonał. Podobnie
było z „Circumstance” irańskiej reżyserki Maryam Keshavarz. Historia dwóch
zakochanych w sobie kobiet, które muszą ukrywać swoją miłość. Uprościłam to
bardzo, ale i ten obraz mnie do siebie nie przekonał, natomiast wątek liberalnych
rodziców jako pokolenia wbrew pozorom bardziej otwartego, bardzo mi się
spodobał i gdyby cały film oprzeć na tym właśnie, to, kto wie, może o nim
pisałabym w pierwszej kolejności. I jeszcze „Klucz Sary” (”Elle s’appelait
Sahar”) w reżyserii Gilles Paquet-Brenner. Ogromne rozczarowanie, kiepski film,
a zakończenie tak banalne, że aż niesmaczne.
Żałuję
tylko, że nie udało mi się obejrzeć „Snu o Afryce” Ulricha Kohlera, bardzo nad
tym ubolewam.
5 komentarzy:
Ciesze sie, ze polecasz "Polisse", bardzo sie nastawiam na ten film. Za to rozczarowal mnie troche niestety "Chlopak z rowerem" - bardzo podobala mi sie pierwsza polowa, nieco mniej druga, od momentu, kiedy Cyril wprowadza sie do Samanty.
polecam Polisse bardzo, bardzo. moj opis nie oddaje w pelni przeslania tego paradokumentu. pozdrawiam
Zaciekawienie Susanne Bier rozumiem. Mam nadzieję,że zobaczę "W lepszym świecie" - znam "Tuż po weselu" i "Braci" (zdecydowanie lepszy niż amerykański remake sprzed roku).
Film Dardenne mam na celowniku, upoluję, gdy nadejdzie czas.
Ale miałaś natężenie "filmów z dzieckiem"!Cieszę się, że Transatlantyk wypalił! Już go wpisuję w swoje plany za rok.
Jak to się wszystko rozkładało? Na pewno Muza przygarnęła festiwalowiczów. Gdzie jeszcze były seanse?
Pozdrawiam.
Tamaryszku, wszystkie fimy wyswietlali w Multikinie na Krolowej Jadwigi, czesc filow zabrala Muza.
Dzisiaj obejrzalam Druga szanse Susanne Bier i z wszystkich, ktore widzialam, zdecydowanie pierwsze miejsce Tuz po weselu i W lepszym swiecie.
jest jakas sila, ktora mnie do tego kina przyciaga:)
wiem, ze do festiwalu przygotuje sie lepiej w przyszlym roku bo mam nadzieje bedzie warto.
wczoraj udalo mi sie obejrzec w Muzie Sen o Afryce, ktorego juz nie zdazylam podczas festiwalu. polecam
bardzo goraco pozdrawiam:)
"Chłopak z rowerem" to moim zdaniem najlepszy film braci Dardenne. To też jest kino dla mnie - skromne środki wyrazu i prosta, szczera historia.
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz