2009-09-06

urodzinowo i jeszcze imieninowo

zadziwiająco przyjemnie i lekko przekroczyłam próg dorosłości z dorosłością nie mający jednak nic wspólnego

lekko to najbardziej właściwe słowo, jakie przychodzi mi do głowy, jest mi tak cholernie lekko, że aż dziwię się sama sobie

jakby życie postanowiło na trzydzieste urodziny dać mi to w formie prezentu

zamiast wielkich imprez, szaleństw i rozrywek planowanych a nie podopinanych, pewnie z braku czasu, sił i jeszcze kilku innych przyczyn, czas ten spędziłam spokojnie

za to wczoraj dostałam w prezencie imieninowym, zaproszenie na koncert do bardzo specyficznego dla mnie miejsca w Posen, które zawsze będę kojarzyła z dobrymi czasami

Blue Note, bo o nim mowa ku mojemu zaskoczeniu jest takim samym klubem, jakim był te kilka lat temu, gdy bywałam tam zdecydowanie częściej niż obecnie

Brian Fentress zaczarował publiczność śpiewając utwory artystów takich jak Frank Sinatra, Louis Armstrong, Nat King Cole, Ray Charles, Dean Martin czy Stevie Wonder

specyficzna aura dobrej muzyki unosiła się w powietrzu, cudowny miękki, silny głos pozwolił mi cieszyć się chwilą, ułamkiem sekundy w całkowitym oddaniu dźwiękom

lampka wina, toast, radość, uśmiechy i obietnica, żeby częściej bywać tam gdzie czuję się tak przyjemnie:)


i słoneczniki były:)

Brak komentarzy: