Siedzę wygodnie w fotelu i czekam. Z rysującym się na mojej twarzy oczekiwaniem i podnieceniem staram się obserwować reakcje osób siedzących w pobliżu, bo reakcje osoby siedzącej obok mnie dobrze znam i wiem, dlaczego razem pojawiliśmy się tego wieczoru w Teatrze Wielkim w Poznaniu, zwabieni ciekawością, czym tym razem zaszokuje nas Ewa Wycichowska. Piszę zaszokuje, bo słowo szok, odkąd sięgam pamięcią zawsze mi się z Ewą Wycichowską kojarzyło, a szokować, zadziwiać i wciągać, to chyba odpowiednie słowa, by wyrazić to, co dzieje się na scenie podczas przedstawień jej autorstwa. A osobowość to nie byle jaka, to synonim pasji zawodowej, nieustającej drogi poszukiwań i odwagi twórczej.
Gasną światła, cisza. Spektakl „…a ja tańczę” czas zacząć.
Raz, dwa, trzy. Stop. Źle, jeszcze raz, słyszymy słowa.
Na deskach teatru pojawia się pierwsza aktorka – tancerka, której rola przywodzi na myśl nauczyciela, egzaminatora. I rzeczywiście to kobieta (w tej roli Mariola Hendrykowska wieloletnia primabalerina Teatru Tańca jeszcze z czasów Konrada Drzewieckiego), która egzaminuje, przeprowadza casting, surowo odrzuca kolejnych tancerzy pojawiających się na scenie, jasno dając do zrozumienia, że do tańca się nie nadają. Każdy tancerz poddawany jest próbie i ocenie swoich umiejętności, nie sprawdza się, nie wpisuje w gusta, nie ma go, znika, ginie w otchłani bezruchu, w tym przypadku dosłownie ginie, spadając w wielki dół (orkiestron). I już go nie ma, nie ma co rozpaczać, casting toczy się dalej. Następny proszę.
Kolejnym artystą okazuję się nikt inny, jak sam Leszek Możdżer, który dobrze poruszać się co prawda nie potrafi (przynajmniej nie na tej scenie i nie podczas tego wieczoru) ale zasiada do fortepianu i nie po raz pierwszy przekonuje mnie, że grając na tym instrumencie poniesie mnie bardzo daleko. Co też czyni doskonale podczas całego spektaklu, nakładając swoje improwizacje na muzykę Jacka Wierzchowskiego. Selekcja została dokonana. Każdy zajmuje swoje miejsce, przyjęci tancerze zostają na scenie, nie przyjęci odchodzą. Wędrówkę czas zacząć, wędrówkę, gdyż spektakl „…a ja tańczę” jest swoistą wędrówką poprzez wcześniejsze realizacje Ewy Wycichowskiej. Ożywają fragmenty spektakli sprzed lat „Już się zmierzcha”, „+ ,– skończoność”, „Święto wiosny”, „Transss…Nieprawdziwe zdarzenie progresywne”, „Skrzypek opętany” czy niezapomniane „Niebezpieczne związki”. Wspomnienie to, mogłoby się wydawać przyjemnym, gdyby nie fakt, że te fragmenty, to już nie to samo, co kiedyś. Ktoś, kto miał przyjemność widzieć wszystkie spektakle dostrzega różnice. Tym razem nie chodzi tylko o przyjemne wspomnienie czy też podsumowanie 30 lat wspólnej pracy Polskiego Teatru Tańca. Warto może dodać, że spektakl „… a ja tańczę” jest „podarowany” miłośnikom tańca z okazji 30 urodzin Polskiego Teatru Tańca zrodzonego przez Konrada Drzewieckiego, a kontynuowanego właśnie przez Ewę Wycichowską.
Za tym ruchem na scenie – zdaję się opętanym, trudnym, bolesnym do granic wytrzymałości, kryje się coś więcej. Jest to egzamin z umiejętności, talentu, wrażliwości, a surowym egzaminatorem jest nikt inny jak sama Ewa Wycichowska, która czuwa nad całym spektaklem i ożywia go swoją obecnością.
Tym razem jednak tancerze Ewy Wycichowskiej poprzez fragmenty poszczególnych spektakli tworzą swój własny minispektakl, jakby chcieli pokazać, że egzaminy zdają na piątki. Doskonały taniec, niezwykła sprawność ciał, wyczucie rytmu, to tylko niektóre z możliwości tancerzy Polskiego Teatru Tańca, o których nie można nie wspomnieć. Anna Gruszka, Iwona Pasińska, Ewa Sobiak, Lidia Woś, Rustan Biełow, Konrad Stefański, i Przemysław Grządziela jak zwykle nie zawiedli. Szczególnie zapadły mi w pamięci role kreowane przez Konrada Stefańskiego i Annę Gruszkę, w każdym z przedstawianych fragmentów.
Muszę przyznać, że podczas każdego spektaklu czekam z niecierpliwością na ich wystąpienia, podobnie dzieje się podczas „… a ja tańczę”. Po raz kolejny pokazują swój kunszt, przełamują na scenie własne przyzwyczajenia, rozszerzają z każdą minutą swoje umiejętności, burzą skostniałe formy. Mam wrażenie, że stoi za nimi ponadczasowa, uniwersalna prawda, że ruch, taniec, gest, to coś więcej, niż słowo. Taniec jest w nich, w ich ciałach, w ich umysłach, w gestach. Zaczyna rodzić się między nimi miłość, każda i ta spokojna, delikatna i ta burzliwa, pełna namiętności i erotyzmu. Miłość odgrywa tu ważną rolę, ma siłę scalającą poszczególne fragmenty. Miłość zresztą była i jest nadal, kluczowym elementem spektakli Ewy Wycichowskiej. Nie tylko ta miłość łącząca dwie osoby, ludzka, przyziemna, ale także ta, która daje tym tancerzom siłę, wiarę i chęć. Tą miłością bez wątpienia jest taniec, zwłaszcza, gdy się patrzy i żywo uczestniczy w tym ruchomym świecie. Właśnie to porusza mnie podczas każdego spektaklu, a z czego zdaję sobie sprawę dopiero podczas „… a ja tańczę”, coś, co pozwala mi wkroczyć w inny świat i nie pozwala zapomnieć jeszcze przez długi czas.
Taniec artystów, ich warsztat i ruchy, którymi wyrażają niemal każdą emocję. Ból, żal, cierpienie, miłość, radość i szczęście.
Rodzi się zatem pytanie, czym jest taniec? Sztuką, grą, darem, przekraczaniem granic, przełamywaniem barier. Odpowiedź nasuwa się natychmiast. Jest miłością i to wiem na pewno. Utwierdzam się w swoim przekonaniu, wychodząc z teatru i obserwując ludzi, na których twarzach maluje się podobny zachwyt i trzymając za rękę osobę, która czuje dokładnie to samo, co ja. Ewa Wycichowska po raz kolejny zmusza do myślenia, do refleksji nad własnym życiem, nad miłością.
Czym zatem jest życie? Egzaminem, ciągłym doskonaleniem się, pokonywaniem kolejnych trudności czy wchodzeniem na coraz wyższy szczebel?
Jest wiarą w to, że to Ja kreuję swój świat i że to Ja sama wybieram mistrza, egzaminatora, który nad wszystkim czuwa, który ma władzę stwórczą i dzięki któremu potrafię iść dalej swoją drogą bez poczucia straty, bo to jest moja droga, lepsza lub gorsza, ale moja.
Niewielu jest twórców, którzy podobnie jak Ewa Wycichowska potrafią zachwycić, wzbudzić emocje, wstrząsnąć i poprowadzić do bram samego siebie, do pokonywania własnych barier. Dziwne jak wszystko co niemożliwe, nagle zaczyna wydawać się możliwym…..
idea i choreografia: Ewa Wycichowska
muzyka: Jacek Wierzchowisk
improwizacje fortepianowe: Leszek Możdżer
cytaty muzyczne: M. Nyman, J. S. Bach, I. Strawiński
L. van Beethoven, H. M. Górecki
Scenografia: Małgorzata Szczęśniak
Asystent scenografa i współpraca kostiumograficzna: Ilona Binarsch
Premiera: 25 czerwca 2003 na scenie Teatru Wielkiego im. S. Moniuszki w Poznaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz