Wybieram się na filmy Jerzego Stuhra zawsze z ogromną ciekawością. Od Spisu cudzołożnic nie potrafię inaczej. Wczoraj miałam wyjątkową przyjemność zobaczyć najnowszy film artysty Korowód. Jak w przypadku poprzednich, wyszłam z kina pełna nadziei i optymizmu.
Bohaterami Korowodu są reprezentanci dwóch pokoleń Polaków, dwudziestolatków i ich rodziców. Przedstawicielem starszego pokolenia jest Zdzisław Dąbrowski były współpracownik SB, który swoim postępowaniem niszczył życie innych, w tej roli doskonały Jan Frycz, z kolei reprezentantami młodego pokolenia są studenci, których przeszłość nie obchodzi wcale, Bartek Wilkosz (Kamil Maćkowiak), Ula (Katarzyna Maciąg) i Kasia dziewczyna Bartka (Karolina Gorczyca).
Bartek zarabia na życie pisaniem cudzych prac magisterskich i robieniem zdjęć do tabloidów.
Młody, zaradny, żyje sobie spokojnie w swoim zakłamanym światku, bez skrupułów potrafi oszukiwać nawet najbliższych. Przypadkowe odebranie przez niego znalezionego w przedziale pociągu telefonu komórkowego rozpocznie serię nieoczekiwanych zdarzeń, które połączą wszystkich bohaterów. Ich spotkania przyniosą zasadnicze zmiany w życiu każdego z nich.
Podobnie jak w Pogodzie na jutro Jerzy Stuhr zwraca uwagę na dwa pokolenia, które nie zawsze potrafią się zrozumieć, przy okazji jakiegokolwiek porozumienia tych dwóch pokoleń pojawia się zwykle wyrwa, przepaść nie do przeskoczenia. Tak jest i tym razem. Artystę to zderzenie pokoleń interesuje szczególnie. Bolesna przeszłość jednego z bohaterów nagle staje się motorem działań, które przybliżają nieco młode pokolenie do starego, choć dialog między nimi wydaję się być niemożliwy.
Ten film, porusza ważny problem mianowicie sprawę „teczek” SB. Sam twórca podkreśla, że nie jest to główny temat filmu, że teczki są jedynie pretekstem do psychologicznej opowieści o skutkach, jakie ze sobą niesie rozliczenie z przeszłością. Niewątpliwie jednak strach przed lustracją każe bohaterowi Zdzisławowi Dąbrowskiemu uciekać, zostawić rodzinę.
Moim zdaniem temat lustracji jest w tym filmie tematem pobocznym, na tle którego na pierwszy plan wysuwają się ludzie, ich losy, życia czasem bardzo zagmatwane. Może zabrzmi to banalnie, ale to film o miłości i o odpowiedzialności. Do czego można się posunąć, gdy się kogoś kocha, jak bardzo można zmienić swoje życie, jak ważna w miłości jest prawda. Ci młodzi bohaterowie Bartek i Ula oni to już wiedzą na końcu filmu, zaczynają życie razem od prawdy. To starsze pokolenie zbudowało swoje życie na kłamstwie i teraz ponosi za to karę.
Na uwagę zasługuje gra aktorów przede wszystkim Jana Frycza, który swoją grą udźwignął ciężar pokolenia, które musi się rozliczyć z czarną przeszłością. Ludzi, którzy na własnej szyi zacisnęli pętlę, a w teraźniejszości nie potrafią spojrzeć w twarz najbliższym.
Film swoją grą wzbogacają również młodzi aktorzy po raz pierwszy na dużym ekranie. Zostali doskonale poprowadzeni przez reżysera, ich gra jest lekka i swobodna. To studenci Jerzego Stuhra a zatem młodzi ludzie z wiedzą i warsztatem najlepszym. Nie zgodzę się z opinią zbulwersowanych, że aktorki grały złe i właściwie tylko piersi pokazywały. Jeśli ktoś gorszy się piersiami na ekranie to może powinien cofnąć się do bajek.
Nie zgodzę się, że film ma ton moralizatorski, dydaktyczny. Taką etykietkę przypięli artyście krytycy jakiś czas temu i trudno mu z nią walczyć. Dla mnie ten film ma szczególny wydźwięk, jest pochwałą prawdy, ona zawsze zwycięży. Kłamstwo, fałsz zawsze wyjdzie na wierzch z prawdą nie wygra nigdy. Dlatego ten obraz daje prawdziwą nadzieję, a nie poucza jak żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz