2008-08-17

...

„Robić coś, w czym nie ma cienia kombinacji, czy to się będzie podobać czy idzie z modą, czy wpisuję się w nurt...Wolność. Robić tak jak czujesz. To jest zwycięstwo.”


Już od dłuższego czasu słowa Jerzego Stuhra stały się moim górnolotnie pisząc credo życiowym. Nie bez powodu też, pisząc pracę magisterską, pochylałam się właśnie nad jego twórczością. Nikt z nas nie jest samotną wyspą. Żyjemy w świecie ludzi, w ramach wielorakich wspólnot i społeczności, w które wpisany jest nasz los. Poruszamy się w dosyć mogłoby się zdawać znanym teatrze, jakim jest nasze życie, postępując według zapisanego już wcześniej scenariusza, idąc tropem Ervinga Goffmana, który badając relacje człowiek–społeczeństwo wykorzystał w swojej pracy „Człowiek w teatrze życia codziennego” analogię do teatru i sceny. Ciągle gramy. Ja gram, Ty grasz, On gra. Zachodzi relacja widz – grający. Nastąpiła teatralizacja życia codziennego. To, co u Goffmana wysuwa się na pierwszy plan to podział na scenę i kulisy. Gramy swoje role, zakładamy maski, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, przecież nie możemy sobie pozwolić na chwile nieuwagi, zapomnienia, na chwile oddechu – spektakl trwa nieustannie, trzeba się przebrać w ciasny kostium, dopiąć kamizelkę, nałożyć maskę i wyjść na scenę codzienności.

Wyobraźmy jednak sobie, że ten kostium wbrew pozorom może się podobać, może być wygodny, wystarczająco dopasowany, nie jest powiedziane, że trzeba czuć się w nim źle, przeciwnie, przypuśćmy, że ubieranie go każdego dnia sprawia nam przyjemność, że całkiem dobrze nam w takim stroju i z taką „gębą”. Jakże wygodniej jest grać kogoś, kim się nie jest, lub kogoś, kim chciałoby się być.

W pracy, na uczelni, na ulicy czy w sklepie, w różnych miejscach i w różnych sytuacjach możemy wyciągnąć z torby odpowiedni uśmiech, gest, pozę, formę. Duży komfort.

Spójrzmy jednak, co dzieje się za kulisami, tam gdzie oczy nie widzą. Trudno nam dopiąć kamizelkę, bo na wierzch chce wyjść i wychodzi wszystko to, co chcielibyśmy ukryć a co prędzej czy później i tak nas samych zaskoczy. Nasza gra może okazać się farsą a publiczności z dnia na dzień będzie coraz mniej. Nasz kunszt wypracowany, przez tyle lat wyuczany tak misternie pod okiem najbliższych, nagle okaże się nic nie wart a oklaski zacznie zbierać ktoś inny. Cały nasz warsztat aktorski na nic się nie zda.

I można sobie zadać pytanie, po co to wszystko? Po co udawanie, granie, przebieranie się. Nie wystarczy być sobą? „Wchodzimy w świat, aby przezeń przejść, przechodzimy próbę świata, a świat powinien być miejscem prawdy”. Grotowski zmierzał do tego w swoich poszukiwaniach teatralnych. Śledząc poszczególne etapy jego pracy, ma się odczucie, że prawda zawsze była obecna jakby zawsze wpisana w to, co robił. Mimo licznych krytyk pod swoim adresem, zwłaszcza na początku powstania Teatru 13 Rzędów w Opolu, licznych wątpliwości i pytań a po co to wszystko, On szedł swoją własną drogą. Robił tak jak czuje, niekoniecznie wpisując się w nurt, w to, co jest aktualnie modne, prawie zawsze krocząc pod prąd. Był sobą!

Chciał coś powiedzieć, coś przekazać. Poprzez teatr chciał dotrzeć do istoty człowieka. Wychodził od teatru, ale właśnie poprzez działania teatralne, badania prowadzone nad teatrem chciał dotrzeć do człowieka i do prawdy o nim. Stąd też jego całkowicie inna praca z aktorem, wypracowanie metody wszechstronnego treningu aktorskiego, który pozwalał na osiągnięcie „aktu całkowitego”. Wspinał się w swoich poszukiwaniach coraz wyżej i wyżej coraz dalej by dojść do wniosku, że nie teatr jest ważny, ale to, co się dzięki niemu osiąga. W całym tym świecie pozorów, udawania i gry on skromnie mówił „(...)Po prostu: życie ma dwa bieguny. Jeden – to biegun gry, walki, ukrywania się...To może być bardzo piękna gra! Ale na to, żeby świat zmienić, trzeba drugiego bieguna. I na to żeby, życie miało sens, trzeba go także. Ten drugi biegun jest jak zatrzymanie czasu potocznego i jakby się zaczynał czas inny: czas spotkania między jednym a drugim ludzkim istnieniem. (...) Te dwa bieguny są jak dwa rytmy życia – jak dzień i noc, jak wdech i wydech: między dwoma rytmami życia istnieje przeciwieństwo, ale nie jest możliwe, żeby jeden kłamał drugiemu. Dlatego, jeżeli żyje się biegunem spotkania, wówczas całe życie ulega przemianie (...)

„Wolność. Robić tak jak czujesz. To jest zwycięstwo...”

Mówiąc o wolności, bardziej tej wolności słowa, drogi, po której się kroczy, własnego wewnętrznego głosu, mam na myśli takie zespoły jak Leaving Theatre czy Bread and Puppet Theatre, które stanowiły niejako propozycję alternatywną wobec rodzącego się społeczeństwa masowej konsumpcji. Warto też dodać, że aktor teatru Drugiej Reformy miał do spełnienia już inną rolę. Miał stawać się sobą. Był bliższy, bardziej ludzki, wchodził w interakcję z widzami. Odrzucał wszelkie maski i role narzucone przez społeczeństwo. Był człowiekiem nie aktorem. Do tego wolnym człowiekiem, który ma prawo powiedzieć „Ja się pod tym nie podpisuję”. Nie tylko powiedzieć, ale też pokazać. Spektakle Leaving Theatre to krzyk przeciwko niedoli, i wielkiej machinie systemu ograniczającego wolność jednostki. Próba i to na wielką skalę pokazania innej drogi, którą można kroczyć nie wpisując się w cały mechanizm manipulacji społecznej. Protestować, żyć inaczej. To człowieka czyni wolnym.

Pisząc o własnej drodze niekiedy okupionej smutkiem, bo zawsze pod prąd, drodze, w której wyrażamy siebie, stajemy całkowicie sami w walce z przeciwnościami, całkiem nadzy zrzuciwszy już za ciasny strój i maskę, przychodzi mi na myśl jeszcze jeden teatr, dość nietypowy i Ktoś, kto po swojej drodze kroczy wierny samemu sobie. Śledząc dokonania Polskiego Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej mamy do czynienia z ciągłym przełamywaniem własnych przyzwyczajeń, z rozszerzeniem własnych umiejętności, z wysiłkiem nie zasklepiania się w jakiejś sprawdzonej formie. „ ... Taniec jest sztuką, która odnosi się do człowieka i jest przekazana przez człowieka dla człowieka i o człowieku, bo w tańcu mówi się właśnie o nim, o jego uczuciach i relacjach. To, co werbalne jest trudne do określenia, jest poza słowem, tam właśnie zaczyna się to, co najważniejsze w tańcu, to, co z niego wynika i to, co jest tym przeżyciem, niezapomnianym wrażeniem...”

Myśląc o Ewie Wycichowskiej, widzę osobę, która swoją drogą kroczy godnie, wbrew wszystkim, często nierozumiana, spychana ze swoim Teatrem na plan dalszy. Zawsze jednak podkreśla, że aby dojść do Źródła, trzeba iść pod prąd, co nie jest łatwe. ”... Źródłem jest dla mnie to, co jest rdzeniem człowieczeństwa. Dochodzimy do tego rdzenia przez całe życie, co nazywam drogą, bo nie ograniczamy się do stania w miejscu i czekania na to, co przypłynie. To usilne, często pod prąd głównego nurtu, szukanie czegoś, co już istniało, co było naszym źródłem, początkiem i co utraciliśmy. To gdzieś istnieje i teraz zdobywamy wiedzę na ten temat w inny sposób. Rdzeń człowieczeństwa jest w nas zakodowany. Przedzieranie się przez te „mgłę”, pod prąd, które uniemożliwiają łatwe dojście do Źródła, jest drahmą człowieka i jeśli tego nie robi, prędzej czy później okaże się pusty.” Niewielu jest twórców, którzy podobnie jak Ewa Wycichowska potrafią zachwycić, wzbudzić emocję, wstrząsnąć i poprowadzić do bram samego siebie, do pokonywania własnych barier. Dziwne jak wszystko, co niemożliwe, nagle zaczyna wydawać się możliwym.

Wśród poprzebieranych osób, wśród tłumu w kolorowych maskach, na szczęście są i takie, które maski nie założą nigdy, wstając każdego ranka wiedzą, czym jest dzień, kolejnym krokiem na swej drodze lepszej czy gorszej, ale własnej, prawdziwej.

„ Szalony, kto sądzi, że ludzkiego szczęścia trzeba szukać w zaspokajaniu pragnień, przekonany, że dla idących liczy się przede wszystkim dojść do kresu. A kresu przecież nigdy nie ma.” Jest w tym zdaniu A.de S. Exuperego zamysł drogi jako wartości samej w sobie.

Niech życie będzie ciągłym przekraczaniem granic, przełamywaniem barier i to tych własnych, przełamywaniem ograniczeń czasem sprawiających, że zakładanie masek staję się niekiedy łatwiejszym rozwiązaniem. Niech teatr-nasze życie przestanie być teatrem a stanie się prawdą – tą, której poszukiwał Grotowski. Każdy jest inny ze swoim życiem, powiedziałabym nawet, że ta inność zasługuje na uwagę tylko wtedy, gdy ktoś kroczy własną drogą, tą prawdziwą, na której stawia kroki zgodnie z własnym sumieniem, czasem przyjmując krytykę, ale także, i znów posłużę się słowami Jerzego Stuhra

„ ... jeżeli tylko rokujesz nadzieję, potrafisz zainteresować, jesteś kimś, masz odwagę, interesujesz się czymś więcej niż tylko swoim pryszczem, swoją zmarszczką i tym, jak wyglądasz i najważniejsze, kochasz ogromnie swoją pracę i nie zamieniłbyś jej na żadną inną- TO CIEBIE ZNAJDĄ”.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

jjjjj

Anonimowy pisze...

Powodzenia:))
Inga

Libreria pisze...

dziękuję:)

Klara pisze...

Bardzo ciekawy tekst. Podoba mi się twój styl :)
Będę tu z pewnościa zagladać :)